Ogłoszenie

UWAGA! STRONA PRZENIESIONA NA www.darkshire.pl

#1 2010-05-11 17:55:02

Amelie Ann

Moderator

Zarejestrowany: 2009-12-07
Posty: 6
Punktów :   

Meleth Nin, Miluiel

Meleth Nin, Miluiel [część druga]

Dziwna pustka. Pytania retoryczne. Nieszczęście i ulga. Ulga?!
Krzyknęłam uderzając sztyletem w broczącą krwią pierś Umarłego. Dzisiaj? Akurat dzisiaj?
Przecież pochowałam siostrę! Dajcie mi wszyscy święty spokój. – Pomyślałam rozgoryczona patrząc niewidzącymi oczami daleko przed siebie. Oczami, które dostrzegały tylko żądzę zemsty i mordu. Przez moje ciało niby doskonałe, blade, proporcjonalne przebiegały teraz konwulsyjne dreszcze. Zima spadła z moich ramion rozwierając bramy wiosny. Tak oczekiwanej. Przez wszystkich. Tak znienawidzonej przeze mnie.

Wszystkie niegdysiejsze wiosny kojarzyły mi się ze szczęściem. Słodyczą jakiej mogłam zaznać na miłowanej, spokojnej ziemi. Potrafiłam śpiewać pośród kwiatów, tańczyć, rozmawiać z przyjaciółmi i trenować walkę wręcz właśnie pośród kwiatów. Niewinnych. Tych, które nigdy nie miały poznać smaku krwi. Elfiej, ludzkiej, skrzepniętej krwi umarłych. Nigdy nie miały ich poznać. Do dziś.

Z mojego gardła wyrwał się charkot, dziki, niebezpieczny, zwierzęcy jęk, którego nie byłam w stanie zdusić. Gdyby bogowie istnieli nie musiałabym zabijać. Nie musiałaby bronić się przed własną siostrą. A jednak.
Moje serce przepełniała gorycz gdy przebiłam na wylot pierś Umarłego. Odsłoniłam zęby czując jak nie zagojona rana w podbrzuszu otwiera się na nowo, gdy Umarły opada bezwładnie na moje ciało.
Ból. Rozrywający każdą komórkę ciała. Zrzuciłam z siebie cuchnące truchło.
Stęknęłam hańbiąco. Nie. Miluiel Raina nigdy nie zhańbi swego miecza. Nigdy nie umrze przy stosie śmierdzących trupów znienawidzonych niesprzymierzeńców. Wrogów, których przywódca, kapłan, guru zaczarował, obrócił przeciwko mnie moją siostrę. Nagle znów poczułam jak ciepła, lepka ciecz spływa po nieosłoniętej skórze. Czułam jak krew bulgocze w moim gardle.

A może już czas? Miluiel ? Już czas?
Lúthien nie pozwól bym dzieliła Twój los. Nie chcę umrzeć z dala od domu. Nie chcę umrzeć.
Chcesz.
Lúthien masz rację. Chcę stanąć znów u twego boku. Chcę cieszyć się twoją bliskością.. Lúthien Siostro!
Za późno Miluiel.
Lúthien, pozwól. Lúthien wybaw od cierpienia. Przecież wiesz… Musiałam.
Musiałaś.
Nie musiałam! Przeklinam swoje imię. Przeklinam swój żywot. Wybaw. Zbluźniłam. Obraziłam bogów. Wybaw, Lúthien!
Miluiel, życie wcale nie boli.
Boli! Mnie boli. Przepraszam. Wybacz mi, że kochałam, że zabiłam, że wciąż miłuję twoją duszę.
Wybaczam Miluiel. Wybaczyłam ci tuż po twoich narodzinach. To było przeznaczone Tobie; przeklinam swoje imię. Cierpienie, ono było nam pisane.
Lúthien. Śmierć boli?
Boli. Boli, moja Miła. Choć kłamałam. Życie boli bardziej.


*


Obudziłam się na twardych, sękatych deskach przyczepionych łańcuchami do ściany.
Brak siennika. Gdzie ja jestem? Wciąż bolało mnie podbrzusze. Odruchowo złapałam palec na lewej dłoni i chciałam obrócić pierścień nieśmiertelności by uleczyć ranę, zasklepić ją.
Moje dłonie natrafiły jednak na powietrze i miękką, choć zdartą skórę.
Nie ma go. Zniknął.
Poderwałam się szybko, kręgosłup zaprotestował, w głowie silnie zawirowało. Dostatecznie z otępienia wywołanego rozbiciem, bólem wybudził mnie odruch wymiotny, suchy, więznący w gardle.
Gdzie ja jestem?
Po chwili poczułam na skroniach palce, dłonie. Chłodne, z pewnością męskie. I ten jego odurzający zapach. Wbijający się głęboko w nozdrza. Silny. Znajomy.
Nie!
Chciałam się wyrwać, wstać szybko, przykucnąć w pozie obronnej, zastosować najprostsze magiczne znaki by uniknąć obrażeń. Kolejnych.
Nie mogłam.
Po jednej tysięcznej sekundy leżałam już przygnieciona do desek, jęcząc z bólu, okazując swoją słabość. Oczy przysłoniła lekka mgiełka, nieostry wzrok zaczął się rozmywać, przed oczami pojawiły mi się czarne plamki. Przyciągające, hipnotyzujące. Magiczne.
Nie miałam siły opierać się magii. Nie miałam siły by rozchylić powieki.
Rozchyliłam za to usta, które ułożyły się idealnie, aby wydobył się z nich gardłowy, przecinający powietrze jęk. Czyli obrażenia były poważniejsze niż myślałam?
To nie tylko rozcięte zatrutym sztyletem podbrzusze? Coś gorszego?
Nie, nie miałam siły nawet na snucie przypuszczeń, które zawsze idealnie mi wychodziło.
Po chwili, teraz już na pewno minęło kilka sekund usłyszałam formułkę zaklęcia Ettriel. Ten, który go wypowiadał, znał się na tym. Był mi bliski. Półelf. Nie wypowiem jego imienia. Nawet w godzinę śmierci.
Que shaent te caelm, a'vean minne me striscea...
Odpłynęłam w niebyt podczas gdy moje usta mimowolnie, samoistnie wyszeptały Jego imię...
Santîel


- Zbudź się. Już czas. – Powiedział cicho muskając płatek mojego ucha wilgotnym oddechem. Czy on nigdy tego nie zaprzestanie? Nigdy nie zrozumie, że takie zachowanie tylko pogarsza sytuację? Odeszłam przecież, dwa lata temu. Dwie wiosny i dwie zimy temu.
Nie potrafiłam wybaczyć. Przecież nie powinnam. Ja też wiele razy uciekałam od niego, wiele razy znikałam z jego życia na wcale niekrótki moment. Jednak podczas jednej mojej ucieczki, gdy miałam strzec wieży Amnthaned, gdy wydawałam rozkazy i nie spałam ponad pięć dób, ot tak koło niego zakręciła się jakaś czarodziejka. Leczył rany, które mu zadałam? Aż tak bardzo był rozgoryczony, by zdradzić?
Nigdy nie odpowiedział mi na to pytanie, czarodziejkę w zemście wykorzystał i zrobił sobie z niej kukiełkę. Tym tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że nie ma serca. Jednakże ze mną mu się nie udało. Z marionetki w jego ramionach stałam się jego katem.
Zniknęłam z jego życia bez śladu, zaraz po drugim zwycięstwie pod Amnthaned. Upozorowałam własną śmierć. Uwierzyli wszyscy.
*
- Odejdź. – Syknęłam cicho czekając na jakiś ból w skroniach. Niestety czekała na mnie miła niespodzianka. Bolało jedynie podbrzusze. Mocnym, pulsującym bólem na pograniczu przyjemności.
- Co ty mi dałeś? – Zapytałam cicho wypuszczając powietrze z ust. Jego bliskość, jego zapach, jego głos. Wszystko przyciągało. Bez wątpienia napoił mnie jakimś afrodyzjakiem.
Nawet ból był przyjemnością. Przyjemność ta mamiła, silnie, impulsywnie, nieco eklektycznie. Jego dłoń przebiegła wzdłuż mojego ramienia, obojczyka, potem przesuwając się na szyję.
- Proszę, przestań. Sprawiasz mi ból. – Powiedziałam po chwili i tuż przed oczami miałam jego obsydianowe tęczówki. Tonęłam w czerni doprawionej słodkim brzmieniem bursztynu.
- Myślisz, że uwierzę w ból? – Zapytał tak, że moje policzki, usta owionął jego słodki oddech.
Natychmiast przypomniałam sobie o wieczorach na konarach wysokich drzew, o zachodach słońca, o wschodach, które emanowały upojeniem. Tęskniłam za nim, nie mogąc wybaczyć mu zdrady. Sama nie potrafiłam sobie wybaczyć.
Popełniłam w swoim idealnym życiu stanowczo zbyt dużo błędów.



- Santîel, pozwól mi… Wyzdrowieć… - Wymamrotałam gdy ból w podbrzuszu kolejny raz przeszedł mutację. Był teraz czystą przyjemnością. Emanującą. Krystaliczną.
Z moich ust wyrwał się zduszony jęk, a może westchnienie? – Jak możesz? – Pomyślałam nagle. - Jak możesz sprawiać mi przyjemność, mi… Nie zasługuję na nią. Ty też nie.
- Zasługujesz. – Moim uszom ukazał się ten głos. Idealny, idealny głos kogoś kto już dawno wyzbył się skrupułów. Aż dwa lata temu.
Sondował mój umysł. Nie miałam siły stworzyć blokady. On po prostu chciał poznać moje wspomnienia, uczucia do niego. I udało mu się. Omamił mnie, nafaszerował, onieśmielił i przyszpilił pragnieniem, pożądaniem, przyjemnością. Wiedział, że uciekam przed uczuciem do niego. Wiedział. Już wiedział.
Pozostało mi tylko czekać.
- Miluiel. – Powiedział po chwili muskając mój policzek wargami. – Jesteś zdrowa. A przy okazji. Przyjmij moje kondolencje. Będzie mi brakowało Luthien. – Wycedził jej imię przez zaciśnięte zęby. Nigdy nie darzyli się zbyt wielkim zaufaniem. Działało to w obie strony. Jednak… Luthien już nie było. Nikt nie stał na przeszkodzie… aby…
Przymknęłam oczy mocno. Tak, aby nie dostrzec jego pięknych obsydianowych oczu tuż ponad moją głową. Nie dostrzec już nic co mogło omamić.
Wyleczył mnie. Pozostało pytanie po co? Kocha, nienawidzi, szanuje, pragnie zniszczyć?
- Czego ode mnie chcesz? – Zapytałam po chwili udając, że nie zauważyłam z jaką goryczą wymówił imię mojej siostry, tej którą własnoręcznie zabiłam, a jej ranę wyleczył
Santiel.
- Czy zawsze muszę chcieć czegoś w zamian? – Odbił piłeczkę z pytaniem w moją stronę. Wiedziałam już. Wiedziałam czego chce czując jak jego dłonie układają się obok mojej głowy, tuż przy uszach a jego kolano ląduje pomiędzy moimi udami.
Oczekiwanie, tęsknota, miłość, ból, strata, nienawiść, pragnienie, pożądanie…
- Nie tutaj Miluiel. Nie tutaj moja droga. – Dodał wodząc ustami po skórze mojej odsłoniętej szyi. Jego silne, męskie dłonie nagle znajdowały się na moich plecach, podciągnął mnie do góry. Jego władcze, pewne ramiona przytrzymywały mnie, gdy wtuliłam głowę w jego szyję, obojczyk.
W mgnieniu oka niósł mnie tam, gdzie pragnął mnie zniszczyć. Ja sama tego pragnęłam. Wiedziałam, że oddając mu się niszczę siebie. Niszczę jego. Niszczę nić nieporozumienia między nami, ale czy zdołamy zniszczyć nienawiść? Nieśmiało położyłam dłoń na jego policzku. Ucałował ją. Później ucałował każdy palec mojej dłoni z osobna.
Następnie ucałował moje czoło, oba policzki, musnął ustami moją kość policzkową. Na sam koniec pozostawił usta. Rozchyliłam wargi czując jego dotyk na swoim ciele. Nawet nie pamiętam kiedy znalazłam się na satynowej pościeli tkanej przez elfy. Nie czułam nawet jej faktury. Te zmysły stępiły wrażenia o stokroć silniejsze. Jęk… Błogie zapomnienie. Rozkosz.
Wtedy nie wiedziałam czy uda nam się wypełnić do końca przepowiednię, która dotyczyła mnie, Lúthien i Jego. Półelfa, który władał moim sercem. Półefla, który mnie zdradził.
Półelfa, którego okłamałam i zraniłam. Półelfa, któremu oddałam się tej nocy w całości. Bez reszty…

____________________________________________________________________________________________
druga część opowiadania o Miluiel.

Offline

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB 1.2.23
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.psdzsamp.pun.pl www.wawelberg.pun.pl www.vagpmi.pun.pl www.magicland.pun.pl www.templer.pun.pl